Nie sposób dziś nie skreślić kilku słów na temat arcybiskupa Stanisław Wielgusa i tego co się stało; nie tylko w polskim Kościele, ale w ogóle w Polsce. W ciągu jednego dnia wszyscy zostali nawróceni za sprawą tego właśnie grzesznego – jak się okazało – arcybiskupa. „Uratował nas papież” - oznajmił wysokonakładowy, a więc chętnie czytany, „Fakt” na pierwszej stronie w dzień po odwołaniu ingresu arcybiskupa Wielgusa.
Z braku innych pomysłów zadumałem się nad słowami „uratował” i „nas”. Uratował, a więc przed czym. Nas – czyli kogo? Fakt jest dziennikiem wysokonakładowym, więc piszę to z nadzieją, że chociaż niektórzy czytelnicy znający tę gazetę będą potrafili przypomnieć sobie, co zwykł umieszczać na ostatniej stronie. Otóż na ostatniej stronie Fakt zamieszcza roznegliżowaną (w górę) panienkę dopisując jej zabawny tekścik. Jak na pierwszej stronie pisze o Romanie Giertychu, to panienka na ostatniej słodko zachęca Romana, by ją na przykład wyedukował w samym fartuszku. Najlepiej na lekcji z przysposobienia seksualnego (kiedyś były lekcje o przysposabianiu do życia w rodzinie socjalistycznej). Dlatego z wielką nadzieją, po rzuceniu okiem na pierwszą stronę, odwróciłem od razu gazetę na ostatnią spodziewając się, że panienka (jak się okazało o imieniu Wandzia, tradycyjnie z wyłożonymi na „gazecie” cycuszkami) zaproponuje arcybiskupowi lustrację od góry do dołu. Zawiodłem się, Wandzia zajęła się w tym numerze prezesem PZPN, chcąc ofiarować mu swoje „piłki”.
„Uratował nas papież” - czyli kogo i przed czym? Nas, czyli nas wszystkich. Także redakcję Faktu, która codziennie sprzedaje, obok papieża, kardynała, arcybiskupa i biskupów panienki z cycuszkami? Zabawny rodzaj katolicyzmu. Zapewne tego otwartego na świat i odważnego obyczajowo. Nie warto czytać Faktu, bo to bulwarówka? A przecież ma największą sprzedawalność, co znaczy, że ludzie czytają. Jak uratował nas, to znaczy wszystkich, Polaków. Przed czym. Ano przed tym paskudnym Wielgusem, co to chciał nas oszukać, że niby święty. I nagle wszyscy, jak jeden mąż (tak się mówi, co potwierdza seksizm językowy, bo nie mówi się – jak jedna żona), a więc wszyscy jak jedna żona zapragnęli nagle PRAWDY. Arcybiskup nie może zostać metropolitą warszawskim w imię prawdy, którą zataił. Nagle prawda w Polsce stała się czymś takim jak powietrze, woda, jedzenie, czymś, bez czego nie można żyć. Ingres nie mógł się odbyć, bo jak by się odbył, to wszystko by runęło w gruzach – Kościół, do którego nie chodzimy, autorytety, których nie szanujemy, szkoły, w których panuje przemoc i obłuda, urzędy, w których ciągle coś kombinujemy... Wydawało się w tym dniu, że nie ma nic ważniejszego dla nas od prawdy. No, może oprócz szczoteczki do zębów.
Dla nas, czyli kogo? Nas – pogrążonych w codziennych szwindlach, sztuczkach, kombinacjach, machlojkach, kłamstewkach, donosach, plotach i ciotach – od czego uratowano? Czy w minioną niedzielę naprawdę chodziło nam o prawdę, czy tylko byliśmy kibicami w wielkim, emocjonującym widowisku, które tak uwielbiamy z braku uwiądu własnych emocji? Ktoś musi nam je dostarczać i dostarcza. Cóż takiego się stało, że zapragnęliśmy nagle, by głowa polskiego Kościoła była czysta jak łza, podczas, gdy nie przeszkadza nam sto tysięcy agentów, kłamców, manipulatorów, oszustów na stanowiskach wokół nas? Bo potrzebny nam jakiś autorytet? Do czego? I tak nie będziemy go słuchać. Chyba, że arcybiskup Wielgus miał takie zadanie, miał taką rolę do wypełnienia – przypomnieć o prawdzie za cenę osobistego cierpienia. Przypomniał. Co my teraz z tą prawdą zrobimy? Aż boję się pomyśleć... Tylu nas uratowanych...